środa, 23 maja 2012

Wczoraj, poznym wieczorem

Dziś o białym puchu kilka słów.


Po raz pierwszy w swym kocim życiu Leo odważyła się usiąść bez strachu na moim parapecie. Jest wieczór, więc panuje cisza przetykana odgłosami silników przejeżdżających samochodów oraz szczekającego w oddali psa.

                Leo jest z nami od dokładnie 25 listopada 2011. Mimo tak krótkiego, a zarazem długiego w jej kocim życiu czasu zdążyła wchłonąć w nasz dom i rodzinę.

                Bardzo dobrze pamiętam dzień, w którym ją znalazłam na samym środku ulicy, brudną i wystraszoną. Myślałam, że ma połamane łapki, ale kiedy wzięłam ją ostrożnie na ręce ona automatycznie się w nie wtuliła i zaczęła głośno mruczeć. Pomyślałam wtedy, że skoro ją uratowałam od zabójczych kół samochodów nie mogę jej tak po prostu zostawić. Zaniosłam ją, więc do babcinej stodoły i obiecałam sobie i jej, że po nią wrócę za kilka godzin. Czekała. I to w tym samym miejscu, którym ją zostawiłam. Pamiętam też, że do domu wracałam z sercem na ramieniu. Bałam się tego jak rodzice zareagują na nowego lokatora. Moje obawy na szczęście były bezpodstawne, bo Leo od pierwszego spojrzenia swymi zielonymi oczyma podbiła serca wszystkich domowników. Mama nawet nazwała ją pieszczotliwie „kostropyrzem” od futerka sterczącego na wszystkie strony.

Można powiedzieć, że wybrałyśmy się wzajemnie. To mi najbardziej ufa, do mnie garnie się i kokosi na kolanach. Wybiega mi zawsze na powitanie, łasi się do mnie do momentu, kiedy wezmę ją na ręce i przytulę. Jest wesoła. Lubi się bawić i brykać po podwórku, łapać motyle, ścigać się na schodach i grać, w „kto pierwszy przy drzwiach”. Kiedy się we mnie wtula zaczyna mruczeć jak stary silnik ciągnika rolniczego. Gdy do niej mówię patrzy na mnie ze zrozumieniem, ironią czy ciekawością. Uśmiecha się, kiedy drapię ją pod brodą lub za uchem. Piotr śmieje się, że zyskałam dwa zwierzęta w jednym, bo Leo chodzi za mną krok w krok jak pies. To wyjątkowy kot, odmienny swoją odmiennością. Kipi z niej energia i poniekąd trochę szaleństwa, a jej miny i zachowania rozczulają nawet najtwardsze serca. Dlatego nie zgadzam się z opinią, że wszystkie koty nie przywiązują się do ludzi. Nie przypadku Leo. Ona od początku naszej znajomości jest mi wdzięczna za to, że zabrałam ją z sobą i okazuje mi to.

                Gdy tak siedzi w otwartym oknie zastanawiam się, o czym myśli, na co patrzy swoimi bystrymi oczami. Wydaje mi się taka majestatyczna, wyprostowana wygląda całkowicie jak porcelanowa figurka. Po chwili jednak jakby wyrwana z zamyślenia zeskakuje z parapetu wprost na moje kolana a jej biały puch jest wszędzie.

1 komentarz: