środa, 18 kwietnia 2012

Wielkie sito myśli nocą.


Jak już ostatnio wspominałam często napadają mnie pewnego rodzaju wynurzenia natury filozoficznej. Najczęściej zdarza mi się to nocą. Nie wiem czemu. Ale chyba dlatego, że leżąc w łóżku podsumowuję cały przebyty dzień.

Czasami wydaje mi się, że chyba przesadzam. Nie wiem jak wy, ale mi się czasami wydaje, że żyję w jakimś pieprzonym „Truman Show”. Ja, jako Truman Burbank. Dziwne to jest i w ogóle nie czuję się z tym komfortowo.  Mam wrażenie, że ktoś mnie dyskretnie pilnuje. I nie wiem czy ten ktoś jest dobry czy zły, naprawdę istnieje czy jest tylko złudzeniem. To głupie. Ale od kilku miesięcy czuję niepokój. Czytający pewnie się zaśmieją „matko ona jest chora” - nie wykluczam, że wszystko ze mną nie jest dobrze. Ale psychicznie czuję się świetnie. Szkoda tylko, że teraz mam częstsze bóle głowy. Mniejsza z tym. Często zaśmiewamy się z Piotrkiem, że jeśli ktoś nas podsłuchuje podczas naszych rozmów telefonicznych to musi się turlać ze śmiechu i biorąc nasze poczuje humoru stwierdziłby, że obydwoje jesteśmy zdrowo stuknięci. Czy wierzę, że coś takiego jest możliwe? Nie wiem. Mam zbyt bujną wyobraźnię pozwalającą mi dryfować, pływać, nurkować i zanurzać się w niej. To tak jak z wodą w basenie, tylko dołącza do tego przemieszanie barw, dźwięków, zapachów i odczuć. Dlatego czasami mam problem. Problem z klasyfikacją czy coś jest realne, prawdziwe i namacalne czy jest tylko wytworem mojego surrealistycznego postrzegania świata. Czasami (muszę się przyznać) biorę niektóre osoby za nierealne, wymyślone prze ze mnie. Zazwyczaj dzieje się tak, gdy mam z tymi osobami nietypowy kontakt albo o istnieniu, których mało, kto wie. Każdy ktoś takiego zna. Tak myślę.

Wiecie, lubię czasem wyswobodzić swoje myśli na papier czy coś. Robię to zazwyczaj w nocy (przyczyny i okoliczności podałam wyżej). Śpię wtedy spokojnie. Może kiedyś jak już ktoś zacznie rozumieć to, co do niego mówię przekażę je dalej.  Na chwilę obecną większość zatrzymuję dla siebie i przechowuję w metalowym pudełku.

Ostatnio bardzo bliskie są mi książki Pilipiuka (co Ty wygadujesz, przecież książki są Ci bliskie od dzieciństwa, kochasz czytać, puszczać wodze fantazji czytając a jeśli chodzi, o Pilipuka to nie trzeba wspominać, że połknęłaś już chyba wszystkie jego publikacje). Ale jest pewne ALE. Chodzi o to, że kiedy przeczytałam a raczej pożarłam w całości i nie zostawiłam żadnego okruszka „Norweski dziennik” (części trzy) tegoż autora stwierdziłam, że owa książka to majstersztyk, od którego bije blask ambicji rażący me oczy i serce. Akcja, temat, bohater i zawiłości mu towarzyszące, poszukiwanie własnego ja… Jest mi to bliskie. Może nie całkiem, ale jednak bliskie. Książka pokazująca, że każde drugie dno ma drugie dno itd. 

I wiecie, doszłam do tego, dlaczego uciekam w swój wyobrażony świat, dlaczego gadam sama do siebie, dlaczego potrafię dniami nie wyłazić z pokoju i nie odzywać się do nikogo (trudno w to uwierzyć, ale mi się zdarza). Po prostu boję się tego, że to wszystko mnie otaczające rozwija się, pojawia się i znika ZA SZYBKO, że ja nie nadążę, nie zrozumiem.

To wszystko.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz